Klienci bombardowani są zewsząd świecącymi lampkami, zielonymi choinkami, czerwonymi łańcuchami, zapachem piernika, tonami zabawek i słodyczy. W tle, chodząc między sklepowymi półkami, słychać szlagiery sprzed lat, „Jingle Bells” rozbrzmiewa, a wtóruje mu „We wish you”. Ach jak pięknie, ach jak przyjemnie. Wszystko jest cudnie zapakowane, wszystko w promocyjnych cenach, niepowtarzalnych okazjach. I tak błądzimy, wrzucamy po kolei do koszyka mikołaje, z dwa łańcuchy, paczkę bombek i lampki. Przyszliśmy do sklepu po zupełnie coś innego. Zapowiada się istne szaleństwo. Gigantyczne kolejki, korki na parkingach i tłumy przed kasami.
Wprowadzanie świątecznych gadżetów nie ma nic wspólnego z przeżywaniem świąt Bożego Narodzenia. Osoby odpowiedzialne za promocję w marketach powinny mocno się zastanowić. Czekając na święta, atakowani przez reklamy, mamy coraz bardziej dość. W połowie grudnia na słowa piosenek dostajemy gęsiej skórki, a od zapachu piernika coraz bardziej mdli. Już nie można zrobić zakupów w spokoju. Jesteśmy zmęczeni. Bo o ile fajnie nacieszyć zmysły tą radosną atmosferą, o tyle ta komercjalizacja świąt nie całkiem nam Polakom się podoba.