Jedna pani Maryna twierdzi, że świdnicki mróz nie ma co konkurować z tym z Podhala. - -15 stopni Celsjusza to dla mnie betka – śmieje się góralka i z zadowoleniem liczy „dutki”. W drewnianym domku nie wytrzymały świdniczanki. – Bardzo żałujemy, bo to świetna promocja naszego sklepu, ale jak na mrozie sprzedawać delikatną biżuterię – tłumaczy pani Anna – klienci nawet nie próbowali ściągać rękawiczek, a my byłyśmy przemarznięte po 5 minutach. Szkoda, że organizatorzy nie pomyśleli, żeby bardziej o nas zadbać. Domki otwarte na przestrzał, brak podłogi. Nie pomogły nawet szmaty, które zawiesiłyśmy na naszej budce.
– Nawet auta nie pozwolili zostawić na Rynku, żeby można było wejść i się ogrzać. - Anna Zawiślak, sprzedająca oscypki i słodycze, wtóruje w narzekaniach. Bogusława Rudnicka, która z glinianymi aniołami przyjechała spod Jeleniej Góry, pretensji do nikogo nie ma. – Zima, to i zimno. Dwa swetry, ciepła kurtka, czapka, szal i można wytrzymać. Na brak klientów też nie ma co narzekać, bo mimo mrozu do Rynku przyciąga świąteczny klimat.
- W piątek rozwiązałyśmy umowę – mówi tymczasem Anna Kmiecik. – Niestety, przepadło 300 złotych kaucji, ale na szczęście organizatorzy zwrócili pieniądze za niewykorzystane dni. – Inaczej być nie mogło, takie są zasady – tłumaczy Witold Tomkiewicz, dyrektor Świdnickiego Ośrodka Kultury. – Zrobiliśmy wszystko, by wystawcom zapewnić dobre warunki. Do wszystkich stoisk został dociągnięty prąd, kto miał, włączał własne grzejniki, jednej z pań pożyczyliśmy naszą „farelkę”. Poza tym cały czas otwarty jest teatr, gdzie handlowcy mogą bezpłatnie korzystać z toalet czy się zagrzać.
Dyrektor przyznaje jednak, że wnioski z tegorocznego jarmarku trzeba będzie wyciągnąć. – Myślę, żeby w przyszłym roku ustawić między stoiskami zwykłe „koksiaki”, takie jak pojawiły się na przykład w Katowicach. – mówi Witold Tomkiewicz. Na razie nikłą, ale jednak pociechą jest fakt, że temperatura nieco wzrosła. Jarmark potrwa do środy. – Trzymam za wszystkich kciuki – zapewnia Anna Kmiecik.